poniedziałek, 30 stycznia 2017

Mirosława Kareta – „Bezimienni” # 2













Wydawnictwo: WAM
Kraków 2016





W czasie Powstania Warszawskiego dostawy dla walczących powstańców odbywały się drogą powietrzną. Samoloty 1586. Eskadry Specjalnego Przeznaczenia startowały między innymi z włoskiego miasta portowego Brindisi. Po dokonaniu zrzutu, musiały wracać do Włoch, pokonując jak najkrótszą drogę, ponieważ dowództwo wojsk sowieckich nie pozwalało na korzystanie z przyfrontowych lotnisk. Jednym z takich samolotów przewożących na pokładzie ładunek dla walczącej Warszawy był czteromotorowy bombowiec typu Liberator (Wyzwoliciel) ze 178. Dywizjonu Bombowego RAF (z ang. Royal Air Force). Niestety, w drodze powrotnej został zestrzelony przez Niemców nad krakowskim Zabłociem. Najstarsi mieszkańcy Podgórza (dawna dzielnica Krakowa) nadal pamiętają tę tragiczną noc z 16 na 17 sierpnia 1944 roku. Obudził ich bowiem potężny huk, a gdy zdezorientowani wybiegli z domów, ujrzeli na niebie ognistą kulę. To były ostatnie chwile Liberatora, który najprawdopodobniej najpierw został zestrzelony przez niemiecki myśliwiec, a następnie przez niemiecką artylerię przeciwlotniczą. Jak wyżej wspomniałam, samolot wracał z pomyślnie przeprowadzonej akcji nad walczącą Warszawą. 

Liberator zaczął rozpadać się na kawałki nad podkrakowską wsią Grzegórzki. Część maszyny spadła na składy rzeźni miejskiej, w miejscu, gdzie obecnie znajduje się Galeria Kazimierz. Pozostałe fragmenty samolotu wpadły do Wisły w miejscu dawnego mostu tymczasowego, czyli tak zwanego Lajkonika. Najwięcej elementów Liberatora znalazło się na składach węgla na Zabłociu, pomiędzy ulicami Lipową i Dekerta. Na składzie węgla leżał pilot przykryty spadochronem, natomiast niedaleko mostu kolejowego sterczały wbite w ziemię ogromne silniki samolotu. Jakaś kobieta na jednym z nich położyła bukiecik kwiatów. W miejscu katastrofy zginęli Australijczyk i dwóch Brytyjczyków: John P. Liversidge oraz William D. Wright, który był pilotem i dowódcą załogi, a także strzelec pokładowy John D. Clarke. Przy pomocy spadochronów ratowało się trzech lotników, lecz dwóch z nich zaginęło. Najprawdopodobniej zostali schwytani przez Niemców i dostali się do nazistowskiego obozu jenieckiego. Byli to sierżanci Leslie J. Blunt i F. Walter Helme. Nie wiadomo tak naprawdę co się potem z nimi stało. Z załogi Liberatora przeżył jedynie Australijczyk – kapitan Allan Hunter Hammet (1920-1981) – który przyłączył się do Armii Krajowej i doczekał zakończenia wojny. Potem wrócił do swojej jednostki, a stamtąd do domu. Ożenił się z Polką, z którą miał dwóch synów. Losy pozostałych członków załogi do dziś nie są znane.

To właśnie w oparciu o powyższe wydarzenia została napisana druga część sagi rodu Petrycych. W pierwszym tomie dylogii zatytułowanym Pokochałam wroga czytelnik poznaje Maksymiliana Petrycego i jego rodzinę. Maksymilian jest jednym ze znanych krakowskich lekarzy. Na skutek pewnych dramatycznych zdarzeń życie mężczyzny wywraca się do góry nogami. Po śmierci matki wyrusza bowiem w podróż do Niemiec, aby tam odnaleźć swoją tożsamość i zamknąć przeszłość. Na miejscu dowiaduje się kim tak naprawdę jest i jakie były okoliczności jego przyjścia na świat. Jak można przypuszczać, emocje, które temu towarzyszą są naprawdę silne, lecz przecież czasu nie cofnie i nie zmieni tego, co stało się podczas drugiej wojny światowej. Teraz będzie musiał jakoś żyć z poznaną prawdą, choć wie, że nie będzie to takie proste. Oczywiście może liczyć na wsparcie rodziny, a szczególnie żony, gdyż dzieci żyją swoim własnym życiem i mają problemy, z którymi również muszą sobie poradzić. Maksymilianowi Petrycemu marzy się także kariera polityczna, a ponieważ niedawno upadł w Polsce komunizm, lekarz ma nadzieję, że jego poglądy będzie podzielać wielu rodaków, co sprawi, że przy urnach wyborczych dadzą temu wyraz. Czy na pewno? Czy Maksymilian ma realne szanse na to, aby zaistnieć w polityce? Czy niedawno odkryta prawda o jego faktycznym pochodzeniu nie stanie przypadkiem na przeszkodzie w spinaniu się po szczeblach politycznej kariery?


Liberator podczas lotu (lata 40. XX wieku)


Drugi tom sagi rozpoczyna się – w moim odczuciu – dość tajemniczo, zważywszy że zakończenie Pokochałam wroga może sugerować, iż tamte wydarzenia zostaną rozwinięte w kolejnej części. Nic takiego się nie dzieje. Ciąg dalszy dotyczy jedynie codziennego życia rodziny Petrycych, natomiast w odniesieniu do drugiej wojny światowej Mirosława Kareta proponuje czytelnikowi zupełnie nową historię. Tym razem rzecz dotyczy ciotki Marii Petrycy – Pelagii Redlich. To młodsza siostra matki żony Maksymiliana Petrycego. Do tej pory niewiele było o niej wiadomo. Od lat mieszka w Anglii, ponieważ wyszła za mąż za Brytyjczyka polskiego pochodzenia. Nie miała z nim dzieci, zaś od czasu do czasu przesyłała paczki dla rodziny z Polski albo kartki z życzeniami świątecznymi. Tak więc nikt nie miał i nadal nie ma pojęcia, co też takiego Pelagia przeżyła podczas wojny. Jest zatem rok 1991. Staruszka wraz z grupą Anglików przyjeżdża do Krakowa. Dlatego też zbrodnią byłoby nie odwiedzić rodziny, zwłaszcza że za kilka dni Boże Narodzenie. No przecież nie będzie sama siedzieć w hotelu, kiedy może spędzić święta z rodziną, prawda? Oczywiście Maksymilian nie jest z tego powodu zachwycony, ale cóż on biedny ma począć, kiedy Marysia zupełnie nie reaguje na jego ciche protesty i zaprasza ciotkę do domu.   

Przy wigilijnym stole dochodzi do niecodziennego incydentu. Z jednej strony dwudziestodwuletnia córka Petrycych informuje rodziców o tym, że już niedługo zostaną dziadkami, zaś z drugiej Pelagia przeżywa szok, kiedy dowiaduje się z gazety, że pominięto nazwisko jej męża w związku z uroczystością upamiętnienia wydarzeń z sierpnia 1944 roku. Pelagia uważa bowiem, że wśród członków załogi, która dokonywała zrzutu nad walczącą Warszawą, a potem w drodze powrotnej została zestrzelona przez Niemców nad krakowskim Zabłociem, był również jej mąż Peter. Wszyscy są niesamowicie zaskoczeni tą informacją i nawet ciąża Ani odchodzi gdzieś w zapomnienie. Starsza pani robi bowiem tak wiele zamieszania wokół swojej sprawy, że pozostali skupiają uwagę jedynie na jej słowach, zamiast interesować się rychłym powiększeniem rodziny Petrycych.

Niestety, jej opowieść jest tak niewiarygodna, że praktycznie nikt w nią nie wierzy. Nie wierzy ani rodzina, ani ludzie, którzy biorą udział w organizowaniu imprezy upamiętniającej lotników z Liberatora ze 178. Dywizjonu Bombowego RAF. Pelagia postanawia zatem zrobić wszystko, aby nazwisko jej nieżyjącego już męża znalazło się kiedyś na ewentualnym pomniku, żeby każdy, kto na niego spojrzy wiedział, iż na pokładzie tamtego bombowca był również Peter Redlich. Staruszka wie, że mówi prawdę, bo do dziś pamięta chwilę, kiedy poznała Petera. To była tamta pamiętna sierpniowa noc, a ona działała wówczas w konspiracji i dlatego to do jej mieszkania przyprowadzono rannego mężczyznę, którym przez wiele tygodni troskliwie się opiekowała i robiła wszystko, aby nie został wydany hitlerowcom. Historia Pelagii może i jest niewiarygodna, ale jednocześnie bardzo interesująca, szczególnie dla tych, którzy drugą wojnę światową znają jedynie z książek i opowiadań tych, którzy ją przeżyli. Dlatego też to Ania Petrycy jest tą, która decyduje się pomóc starszej pani w przywróceniu pamięci męża. To ona towarzyszy Pelagii wszędzie tam, gdzie kobieta ma nadzieję uzyskać dowody na potwierdzenie wydarzeń, które wiele lat temu miały miejsce w jej życiu. Czy im się to uda? Czy faktycznie będą w stanie dowieść prawdy, skoro w dokumentach nie ma nawet najmniejszej wzmianki o tym, że Peter Redlich brał wtedy udział w akcji? Jakich środków będą musiały użyć, aby móc kiedyś powiedzieć, że zrobiły naprawdę wszystko w tej sprawie?


Tak naziści bezkarnie panoszyli się w Krakowie.
Na zdjęciu widać dziedziniec Wawelu podczas uroczystości z okazji Dnia NSDAP. 

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe


Przyznam, że powieść Pokochałam wroga nie do końca spełniła moje oczekiwania, a to z uwagi na to, że zbyt mało w niej było wojny, zaś relacje pomiędzy Jadwigą i Niemcem, z którym łączył kobietę wojenny romans, były ukazane zbyt płytko. W dodatku rzeczywistość przełomu lat 80. i 90. XX wieku również wydawała mi się nieco oderwana od ówczesnych realiów, które bardzo dobrze pamiętam. Z kolei Bezimienni zachwycili mnie już od pierwszej strony. Nie dość, że fabuła oparta jest na wydarzeniach, które nie były mi do tej pory znane, a które bardzo mnie ciekawią z uwagi na to, że interesuję się historią drugiej wojny światowej, to jeszcze połączenie tych dwóch rzeczywistości – przeszłości i teraźniejszości – jest po prostu rewelacyjne, co sprawia, że książka wciąga już od samego początku i nie można jej odłożyć na półkę. Fabuła podzielona jest na dwie płaszczyzny czasowe. Tak więc z jednej strony obserwujemy współczesne życie rodziny Petrycych, natomiast z drugiej cofamy się nie tylko do lat wojny, ale także do początku XX wieku, kiedy to poznajemy rodzinę Petera Redlicha oraz istotne fakty z jego życia. Można zatem odnieść wrażenie, że poszczególne wydarzenia biegną równolegle obok siebie. Oprócz tego, że poznajemy losy Petera, to jeszcze dowiadujemy się szeregu istotnych szczegółów z życia samej Pelagii. Okazuje się bowiem, że kobieta naprawdę wiele przeszła, lecz silny charakter pozwolił jej stawić czoło nawet najbardziej dramatycznym sytuacjom.

Z kolei rodzina Petrycych musi zmagać się z problemami dnia codziennego, co wcale nie jest takie proste. Maksymilian nie może pogodzić się z faktem, że jego córka spodziewa się dziecka i wszystko wskazuje na to, że o żadnym ślubie nie ma mowy i Ania po prostu zostanie panną z dzieckiem. W tej kwestii Petrycy jest tradycjonalistą o konserwatywnych poglądach i dlatego nie potrafi przyjąć do wiadomości, że czasy się zmieniły i młode pokolenie myśli teraz zupełnie inaczej. W dodatku Maksymilian popada także w konflikt ze swoim starszym synem. Chodzi tutaj głównie o różnicę w poglądach. Ten spór bardzo źle znosi Marysia, lecz nic nie może zrobić, ponieważ obaj mężczyźni są niezwykle uparci i każdy z nich posiada inną wizję świata. Wiele też wskazuje na to, że Maksymilian i Maria będą musieli zadbać o swoje małżeństwo, ponieważ jeśli tego nie zrobią może dojść nawet do jego rozpadu. Czy im się to uda? Czy miłość wystarczy, aby móc zawalczyć o związek? A może jest ktoś trzeci, kto tylko czeka na to, aby ich małżeństwo się rozpadło? Co też takiego wydarzyło się w Niemczech rok temu? Czy Maksymilian faktycznie interesował się tam jedynie poznaniem prawdy o sobie, czy może było coś więcej? 

Polski leśny partyzant
Fotografia przedstawia
Zdzisława de Ville'a ps. Zdzich,
członka AK oddziału Jędrusie.
(lata 40. XX wieku)
źródło: Archiwum Fotograficzne
Stefana Bałuka
Tym razem realia lat 90. XX wieku przedstawione są bardzo wiarygodnie. Na każdym kroku widać, że Polska zaczyna odżywać po długich latach komunizmu. Oczywiście są też ludzie, którzy nie potrafią pozbyć się dawnych przyzwyczajeń i nadal żyją przeszłością. Moim zdaniem Bezimienni to przede wszystkim powieść o tych, którzy zostali pominięci w dokumentach czy innych przekazach, a którzy w czasie drugiej wojny światowej poświęcili życie, walcząc z wrogiem o wolność. Ta książka to swego rodzaju hołd oddany takim właśnie ludziom. Dobrze jest jednak zacząć czytać historię rodu Petrycych od pierwszego tomu, bo choć obydwie części opowiadają o innych wydarzeniach, to jednak stanowią jedną całość, która daje czytelnikowi pełny obraz losów rodziny.

Na koniec chciałabym także zwrócić uwagę na opowiadanie, którego autorką jest Monika Karpowicz. Nosi ono tytuł Żelazna obrączka i zostało dołączone do książki jako najlepsze spośród zgłoszonych w ramach konkursu ogłoszonego z okazji premiery powieści Pokochałam wroga. Konkurs nosił nazwę Wojenna miłość. Opowiadanie ukazuje zatem tragiczną miłość młodych ludzi żyjących w naprawdę trudnej rzeczywistości. To Aldona i Staszek, którzy zostają rozdzieleni w dramatycznych okolicznościach. Akcja rozgrywa się tuż po wojnie we wsi Giby. W pewnym momencie czytelnik odnosi jednak wrażenie, że to, co wtedy się działo, jest już tylko w pamięci Aldony, która wspomina Staszka i partyzantów (leśnych), którzy walczyli najpierw przeciwko hitlerowcom, a potem – w latach stalinizmu – stawiali zbrojny opór okupacji radzieckiej. Ukrywali się w lasach, a mieszkańcy okolicznych wiosek – nawet pod groźbą kary śmierci – zaopatrywali ich w żywność, a czasami udzielali schronienia w swoich domach czy gospodarstwach. To byli chłopcy z reguły znani miejscowej luności, lecz dla bezpieczeństwa nikt głośno o nich nie mówił. I to właśnie o nich pisze Monika Karpowicz w swoim wzruszającym opowiadaniu. Natomiast tytułowa żelazna obrączka stanowi tutaj symbol miłości, której nawet śmierć nie zdoła zniszczyć. Może kiedyś powstanie z tego coś poważniejszego, na przykład powieść? Temat jest naprawdę bardzo dobry i szkoda byłoby go zamknąć jedynie w krótkiej formie literackiej.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz